poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Burza

O tej porze roku w Singapurze lub jego części pada średnio raz na dwa dni (kiedyś padało raz dziennie, ale w wyniku zmian klimatycznych to się zmieniło – tak przynajmniej powiadają lokalni). Pada różnie, czasem w dzień, czasem w nocy lub nad ranem i najczęściej wiąże się to z burzą. Matce Polce bliźniaków wiele rzeczy nie jest strasznych, ale jedno co było, jest i chyba będzie straszne to burze. Singapurskie burze są inne niż te brisbeńskie. Brisbeńskie wędrowały swoją ścieżką niczym trąba powietrzna, niosąc za sobą ciemność, niszczącą siłę wiatru i ciskając piorunami wąsko, ostro i strzeliście, a po 15-30 minutach zwykle było już po wszystkim. Burze singapurskie są bardziej rozległe, prawie bezwietrzne i w związku z tym jakby stojące w miejscu (to osobiste odczucie), a pioruny donośne, niskotonowe i wszechogarniające. Zdają się trwać dłużej, aż dopóki stłoczone chmury nie ‘wyleją się’ do końca. Odczucie po burzy jest niezbyt przyjemne – burza niespecjalnie ‘oczyszcza’ atmosferę, wręcz przeciwnie, robi się nawet bardziej duszno i wilgotno. Za każdym razem kiedy mamy tu burzę, cieszę się, że nie wynajęliśmy mieszkania na jednym z najwyższych pięter wieżowca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz