wtorek, 10 kwietnia 2012

Pierwsza znajoma

Jakoś nikt nie pomyślał, żeby w naszym kompleksie przeznaczyć jakieś miejsce na kawiarnię. Niby jest klub, całkiem przyjemny, w którym można się spotykać i plotkować, poza tym miejsca na grilla i przy basenach, ale kawę trzeba mieć swoją. No i niestety ci, których ekspres do kawy, podobnie jak i czajnik elektryczny, wciąż jeszcze dryfują po falach Oceanu Indyjskiego, mają teraz problem. Najbliższa kawiarnia znajduje się na cypelku, do którego prowadzi most. To około 20 minutowy spacer, ale co to dla Matki Polki z bliźniaczym wózkiem? Kawiarnia bardzo przyjemna, ceny w miarę, jak na kawę, tzn. dobra kawa kosztuje około 6 SGD, co, jak się potem okazuje, stanowi więcej niż dzienny wydatek na lunch na osobę (ekspresie, kiedy tu wreszcie dopłyniesz?). Obsługa kelnerska jak w restauracji z wysokiej półki – aż nam się głupio zrobiło, bo tacy jacyś zwyczajni przyszliśmy, spoceni, w japonkach i sandałkach… Oprócz nas w kawiarni siedziała pani z małym synkiem – intuicja podpowiedziała mi od razu, że mieszka w naszym kompleksie i jest tu z tego samego powodu co ja. Pani w zasadzie zbierała się do wyjścia, ale w czasie krótkiej rozmowy dowiedziałam się, że jej synek kończy 2 latka za tydzień, ona sama urodziła się tego samego majowego dnia co nasze bliźniaki, oraz że w jej mieszkaniu też nie ma mikrofalówki, ale że mamy sobie jej nie kupować, bo brak ten jest wynikiem błędu dewelopera, który niedługo będzie dostarczał mikrofalówki do wszystkich mieszkań. Potęga relacji społecznych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz